To jest już koniec...

   Witam Was w ten zimny, deszczowy piątek! 

   Dzisiaj chciałam napisać o trzech rzeczach. W jak wskazuje tytuł postu, o trzech końcach. 
   To co chyba interesuje Was najbardziej, a przynajmniej taką mam nadzieję, to wiadomość o zakończeniu blogów. Kilka minut temu dodałam ostatnie rozdziały na moje blogi "Irina Ross" i "Himmel hilf". Jestem zadowolona z efektu końcowego, zwłaszcza tego drugiego opowiadania, które było moim ulubionym i chyba najlepszym. Z przyjemnością jeszcze wrócę do losów bohatera, bo życie Michaela Ballacka - mimo iż nieszczęśliwe i skomplikowane - to było bardzo interesujące.
   Teraz rozpoczynam nowe opowiadania. O "Drodze do Tamesis" pisałam w poprzednim poście na tym blogu, więc jeśli przegapiliście, to proponuję zajrzeć do archiwum :) Nowy rozdział tam już za tydzień!
   A jak mnie natchnie wena to rozpocznę jeszcze jedną historię - o Ozilu lub Benedikcie Howedesie. Na pewno Was o tym poinformuję.
   Następny "koniec" będzie dotyczyć książki, którą wczoraj skończyłam czytać. Tytuł to "Tysiąc wspaniałych słońc". Jest to historia tocząca się w Afganistanie. W tle są wątki historyczne, jednak nie są one dominujące, co jest bardzo fajnie. Głównym wątkiem jest oczywiście miłość i przyjaźń. Piękna przyjaźń, bo
pomiędzy dwoma odmiennymi kobietami, które są w stanie dla siebie zabić oraz umrzeć.
   Jedyna kobieta nazywa się Mariam, a druga Lajla. Różni je kilkanaście lat różnicy, wychowywane były w różnych miejscach, w różny sposób, jednak połączyło je małżeństwo z tym samym mężczyzną - Raszidem. Początki znajomości były oczywiście trudne, ale z biegiem czasu i rosnącą agresją męża w stosunku do kobiet, Mariam i Lajla zaprzyjaźniają się. 
   Muszę przyznać, że jest to najpiękniejsza książka, z najpiękniejszą fabułą, którą ostatnio przeczytałam. Bardzo zżyłam się z bohaterkami, bo są bardzo ludzkie i realistyczne. Nie trudno byłoby mi uwierzyć, gdyby ktoś powiedział, że jest to opowieść oparta na faktach. Naprawdę bardzo gorąco Wam ją polecam. 
   No a na koniec oczywiście zostawiłam sobie temat jakże smutny, ale dla mnie bardzo istotny. A mianowicie Liga Mistrzów i odpadnięcie w półfinale Realu Madryt. Zrąbali pierwszy mecz, nie będę się wypowiadać na ten temat, bo zbytnio nie ma o czym mówić. Nie będę kalać własnego gniazda. 
   Jednak drugi mecz, ten na Santiago Bernabeu, był o niebo lepszy i tak niewiele brakowało. Zabrakło jednej brameczki. Szkoda, że tak późno wzięli się za ich strzelanie. Myślę, że łatwiej byłoby mi zaakceptować tą eliminację, gdyby drugi mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Wówczas mogłabym to sobie tłumaczyć misją niemożliwą, bo odrobienie trzech bramek to wcale nie jest łatwa sprawa. Jednak było tak blisko, tak blisko... Eh, no nic. Ja i tak jestem dumna z tego zespołu. Najbardziej mi szkoda Mourinho, który prawdopodobnie po sezonie odejdzie, ale cóż... Życie toczy się dalej.
   Przed nami jeszcze finał Copa Del Rey i musimy go wygrać, bo chcę zobaczyć Los Blancos na Cibeles! :) 

Kilka smutnych obrazków, które łamią mi serce od środy: