To skomplikowane

   Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze zagląda. Sądząc po ilości komentarzy - nie, ale jakby ktoś był cichym wielbicielem, to pragnę tylko poinformować, że właśnie zaczynam pisać nowe opowiadanie. Mam nadzieję, że będzie fajne, bo piszę je razem z Moniką, więc na pewno będzie wiele ciekawych i zabawnych sytuacji :)
   Monika pisze o Ari i Isco, a moimi bohaterami są Elena oraz Mesut Ozil.



   Mam nadzieję, że licznie będziecie nas tam odwiedzać :) 
   A tutaj jeszcze link do bloga: TO SKOMPLIKOWANE  

Trylogia o szczęściu...

   Mamy połowę listopada, Święta za pasem, więc powoli zaczynam się zastanawiać nad prezentami dla najbliższych... Zawsze staram się wymyślić coś nowego, coś, co nie będzie powtórką z zeszłego roku. Najlepiej jest trafić w gusta osoby obdarowywanej, bo nie chodzi o to, aby postawić sobie kolejny bibelot na półce, ale żeby prezent był miły i przypominał nam o świątecznej atmosferze, czy też o osobie od której ów podarunek dostaliśmy.
   Jeśli nie macie pomysłów, a ktoś, kto jest Wam bliski lubi czytać książki, to mam dla Was propozycję. I to propozycję nie do odrzucenia, bo zapewniam Was, że miłośnik obyczajowych powieści będzie zachwycony tą opowieścią. 
   "Alibi na szczęście", bo taki tytuł nosi książka Anny Ficner - Ogonowskiej, to przepiękna historia. Historia o miłości, bólu, cierpieniu, radości, ale przede wszystkim o szczęściu, do którego przecież dąży każdy z nas. 
   Jest to historia Hanki, która przeżywa ogromną tragedię. Jest jej bardzo trudno z tym żyć, nie radzi sobie ze swoimi smutnymi uczuciami, z pustką, żalem... Jedynie dzięki przyjaciółce, Dominice, i pani Irence, przyjaciółce rodziny, udaje jej się funkcjonować. Jednak jej życie jest dalekie od ideału, to raczej wegetacja. 
   Poznaje Mikołaja, który powoli i bardzo systematycznie wkracza w jej życie i stara się je zmienić. Jest przyjacielem, który pragnie od Hanki więcej. Stara się o jej względy, jednak ona wciąż mu ucieka. Nie jest gotowa na miłość ani bliskość mężczyzny. Ich relacja jest trudna, opiera się głównie na czekaniu, jednak czekanie się opłaca i wiedzą o tym bohaterowie tej książki. 
   Historia jest na tyle ciekawa, że nie opowiada jedynie o losach głównych postaci. Również wątki poboczne, jak życie Dominiki, są bardzo ciekawe. Ona również nie miała łatwej przeszłości, ale razem z Hanką trzymają się razem i to stanowi o ich wielkiej sile. 
   Książkę czyta się łatwo i przyjemnie, idealnie nadaje się na długie zimowe wieczory. Bohaterowie są wykreowani ciekawie, nietuzinkowo. Każdy z nich ma swoje życie, swoją odrębną historię. Na szczególną uwagę zasługuje pani Irenka, która jest tak ciepłą osobą, że każdemu z nas na pewno przywiedzie na myśl ukochaną babcię lub ciocię. 
   Ja zakochałam się w tej historii na tyle mocno, że każdą kolejną część kupowałam zanim jeszcze skończyłam czytać poprzednią. Wczoraj skończyłam czytać trzecią odsłonę, została mi ostatnia "Szczęście w cichą noc", która opowiada o Świętach Bożego Narodzenia. I coś czuję, że Boże Narodzenie, które do tej pory stanowiło dla mnie jedynie przykry obowiązek pojawienia się na Wigilii u rodziny, po przeczytaniu tej książki stanie się czymś, co będzie mi się dobrze kojarzyć. Dlaczego? Ano dlatego, że pani Anna, autorka powieści, ma niesamowity talent i przepięknie pisze o uczuciach. A ich nigdy nie brakowało w powieści "Alibi na szczęście". 
   Także jeśli nie macie pomysłu, to ja polecam Wam tą książkę. I jeśli chcecie zaoszczędzić, to w sklepach dostępny jest cały pakiet, bo na historię Hanki i Mikołaja składają się aż trzy tytuły: "Alibi na szczęście", "Krok do szczęścia" i "Zgoda na szczęście". Na pewno nie pożałujecie! 


Real Madrid Wag's

   Siemka!
   Przybyłam dzisiaj do Was z newsem, który do tej pory był moją wielką tajemnicą. Nie wiem czemu, ale wolałam nie ogłaszać światu, że mam fan-page na Facebooku, bo wydawało mi się to głupie. Nadal tak uważam, że pomyślałam sobie, że nic mi nie szkodzi, prawda? W końcu nadal jestem anonimowa, zna mnie niewiele osób z Was :-) A ci co mnie znają dostatecznie dobrze wiedzą, że kibicuję Realowi Madryt i zawodnicy tego klubu są dla mnie bardzo ważni.
   Nie od dziś wiadomo, że piłkarz - poza tym, że jest sportowcem i osobą publiczną, jest także mężem, ojcem, synem... W wielu wywiadach podkreślają znaczenie swoich rodzin, żon i dzieci. I według mnie to po części właśnie kobiety sportowców sprawiają, że są oni tak dobrzy. Rodzina jest najważniejsza dla większości osób i wykonywany zawód nie ma znaczenia, bo miłość i wsparcie zawsze się przydaje i bardzo pomaga w osiąganiu sukcesów.
   Dlatego też w mojej głowie pojawił się pomysł na fan-page. Widziałam już kilka odsłon tego tematu i bardzo mi się to spodobało, a skoro ciągle kręci się on wokół Realu Madryt, pomyślałam "czemu nie?".
   Pierwsza moja próba odbywała się dwa lata temu, ale po problemach z profilem strona została usunięta. Od kwietnia 2012 roku jestem z nową odsłoną strony Real Madrid Wag's i muszę przyznać, że ma się ona bardzo dobrze, bo w przeciągu roku udało mi się zdobyć ponad cztery tysiące "fanów". Jakby tego było mało, to dzięki tej stronie udało mi się poznać i porozmawiać z małżonką Angela Di Marii - Jorgeliną, oraz z żoną Pepe - Aną Sofią. Obie są bardzo sympatyczne :-) Poza nimi przycisk "Lubię to" kliknęło również kilkanaście osób z rodzin Królewskich i ich małżonek/dziewczyn. Także jest moc! :-)
   Jednak nic nie przebije tego, co wydarzyło się w miniony weekend. Jedna z osób napisała mi na stronie, że mój fan-page pojawił się w portugalskiej gazecie!!! Nie mogłam w to uwierzyć. Poprosiłam o link bądź skan i oto jest:


   Nie znam portugalskiego, ale jeśli wierzyć tłumaczeniom google, to tytuł w wolnym moim tłumaczeniu brzmi dla mnie jak nazwa jakiegoś cotygodniowego przeglądu, bo "Bohaterowie Facebooka", a dalej można przeczytać, że jest to specjalna strona społecznościowa, na której można znaleźć dużo ciekawostek (w tym zainteresowania dzieci) - co akurat nie do końca jest prawdą, oraz dużo zdjęć. Czy coś takiego... 
   Niby nic specjalnego, ale się liczy :-) Ja się jaram hehe :-) 
   A jeśli i Wy byście chcieli być częścią tej strony to zachęcam do polubienia fan-page na Facebooku, bądź na Tumblr, bo i tam już dotarłam :-) 


Rodzinne więzi

   Siemka! Dawno mnie nie było, ale jakoś nie miałam tematu.
   Dzisiaj chciałam się pochwalić, bo cóż... dumna jestem! Być może nie wiecie, ale mam młodszą o rok siostrę, która ma wielką pasję - taniec. Trenuje od kilku lat, ale jakoś nie miała większego szczęścia. Do teraz. Nie jest to może szczyt marzeń, ale wierzę, że to dopiero początek i że jednak coś z niej wyrośnie.
   Pierwsze poważnie zadanie - koncerty z Honoratą Honey Skarbek :)
   Wczoraj zaliczyła swój debiut telewizyjny. Wystąpiła z Honey w finale polsatowskiego programu "Ekipa na swoim", gdzie dwie drużyny rywalizowały o własną piwiarnię. I choć sam występ był dość "zaskakujący", to ja jestem mega dumna! :)

Żródło: @honkabiedrona instagram (profil Honey) 
A moja sis to ta ruda z w czarnej koszulce :) 

A tutaj jeszcze jej najnowsza choreografia. Moja ulubiona jak do tej pory :)

To jest już koniec...

   Witam Was w ten zimny, deszczowy piątek! 

   Dzisiaj chciałam napisać o trzech rzeczach. W jak wskazuje tytuł postu, o trzech końcach. 
   To co chyba interesuje Was najbardziej, a przynajmniej taką mam nadzieję, to wiadomość o zakończeniu blogów. Kilka minut temu dodałam ostatnie rozdziały na moje blogi "Irina Ross" i "Himmel hilf". Jestem zadowolona z efektu końcowego, zwłaszcza tego drugiego opowiadania, które było moim ulubionym i chyba najlepszym. Z przyjemnością jeszcze wrócę do losów bohatera, bo życie Michaela Ballacka - mimo iż nieszczęśliwe i skomplikowane - to było bardzo interesujące.
   Teraz rozpoczynam nowe opowiadania. O "Drodze do Tamesis" pisałam w poprzednim poście na tym blogu, więc jeśli przegapiliście, to proponuję zajrzeć do archiwum :) Nowy rozdział tam już za tydzień!
   A jak mnie natchnie wena to rozpocznę jeszcze jedną historię - o Ozilu lub Benedikcie Howedesie. Na pewno Was o tym poinformuję.
   Następny "koniec" będzie dotyczyć książki, którą wczoraj skończyłam czytać. Tytuł to "Tysiąc wspaniałych słońc". Jest to historia tocząca się w Afganistanie. W tle są wątki historyczne, jednak nie są one dominujące, co jest bardzo fajnie. Głównym wątkiem jest oczywiście miłość i przyjaźń. Piękna przyjaźń, bo
pomiędzy dwoma odmiennymi kobietami, które są w stanie dla siebie zabić oraz umrzeć.
   Jedyna kobieta nazywa się Mariam, a druga Lajla. Różni je kilkanaście lat różnicy, wychowywane były w różnych miejscach, w różny sposób, jednak połączyło je małżeństwo z tym samym mężczyzną - Raszidem. Początki znajomości były oczywiście trudne, ale z biegiem czasu i rosnącą agresją męża w stosunku do kobiet, Mariam i Lajla zaprzyjaźniają się. 
   Muszę przyznać, że jest to najpiękniejsza książka, z najpiękniejszą fabułą, którą ostatnio przeczytałam. Bardzo zżyłam się z bohaterkami, bo są bardzo ludzkie i realistyczne. Nie trudno byłoby mi uwierzyć, gdyby ktoś powiedział, że jest to opowieść oparta na faktach. Naprawdę bardzo gorąco Wam ją polecam. 
   No a na koniec oczywiście zostawiłam sobie temat jakże smutny, ale dla mnie bardzo istotny. A mianowicie Liga Mistrzów i odpadnięcie w półfinale Realu Madryt. Zrąbali pierwszy mecz, nie będę się wypowiadać na ten temat, bo zbytnio nie ma o czym mówić. Nie będę kalać własnego gniazda. 
   Jednak drugi mecz, ten na Santiago Bernabeu, był o niebo lepszy i tak niewiele brakowało. Zabrakło jednej brameczki. Szkoda, że tak późno wzięli się za ich strzelanie. Myślę, że łatwiej byłoby mi zaakceptować tą eliminację, gdyby drugi mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Wówczas mogłabym to sobie tłumaczyć misją niemożliwą, bo odrobienie trzech bramek to wcale nie jest łatwa sprawa. Jednak było tak blisko, tak blisko... Eh, no nic. Ja i tak jestem dumna z tego zespołu. Najbardziej mi szkoda Mourinho, który prawdopodobnie po sezonie odejdzie, ale cóż... Życie toczy się dalej.
   Przed nami jeszcze finał Copa Del Rey i musimy go wygrać, bo chcę zobaczyć Los Blancos na Cibeles! :) 

Kilka smutnych obrazków, które łamią mi serce od środy:



Droga do Tamesis

   Hello!

   Nie wiem czy kogoś to zainteresuje, ale zdecydowałam samodzielnie który blog rozpocznę po zakończeniu "Himmel hilf" i "Iriny Ross". Mam nadzieję, że będziecie zadowolone, bo od wielu tygodni czytam komentarze i prośby typu: "Kiedy coś o Torresie?", "Chcemy Fernando!" itd.
   Blog nosi tytuł "Droga do Tamesis". Nazwa pochodzi od małego kolumbijskiego miasteczka, w którym odbywa się akcja historii. Nie będę zdradzać fabuły, bo tego nie lubię, ale kto lubi telenowele temu chyba się spodoba. Będzie dużo słońca, dużo koni, kowboi i tego typu sprawy. 
   No i pewnie zastanawiacie się jak w tym wszystkim odnajdzie się światowa gwiazda piłki nożnej... Oj, nie będzie łatwo - wierzcie mi :) 
   Nie będzie to długie opowiadanie, bo zaplanowałam, że akcja toczyć się będzie przez około dwa tygodnie. Może będzie z dziesięć notek, może ciut więcej. Jeszcze nie wiem, bo na nowo muszę wkręcić się w tę historię. Mam dwa rozdziały, które napisałam jeszcze w tamtym roku. Ale chyba będzie to dla mnie fajna odskocznia od tych wszystkich traumatycznych historii, które zafundowałam Ballackowi, Winiarskimu i Irinie. 
   Nie przedłużając, już teraz zapraszam na bloga. 



Nowości

Siemka!

   No i co tam ciekawego u Was słychować? U mnie... stara bida :) Przeżywam traumatyczne doświadczenia u dentysty, którego odwiedzam regularnie od jakiś dwóch tygodni i powiem Wam szczerze, że nie znoszę tego najlepiej. To jest najbardziej znienawidzony przeze mnie lekarz. Jak i pewnie przez większość społeczeństwa.
   Ale jakoś tam radę. Póki co mnie nie zabił, więc mam nadzieję, że mnie wzmocni :) 
   A dzisiaj na poprawę humoru wybrałam się na zakupy. Oprócz kilku typowo babskich rzeczy, kupiłam także książki. Nie będę nic mówić, ale ostatnio każde moje wyjście na większe zakupy kończy się zakupem książek. Już mi brakuje na nie miejsca, dlatego pierwszym zakupem kolejnego miesiąca (kolejnej wypłaty :P) będzie regał, aby to sobie wszystko poukładać. Wracając do temu, to dziś zakupiłam "Ostatni testament" Jamesa Freya oraz "Tysiąc wspaniałych słońc" Khaleda Hosseini'ego. Zaczęłam czytać tę drugą, ale póki co tylko dwie kartki, bo akurat musiałam wysiąść z tramwaju :P Jak przeczytam i mi się spodobają, to może o nich tutaj napiszę z dwa słówka. 
   Przechodząc do głównego tematu, który miał być motywem przewodnim tego postu.
   Pewnie zauważyliście, że wszystkie blogi, które obecnie piszę niebawem się skończą. "Irina Ross", "Himmel hilf" oraz "Śmiech dziecka" niebezpiecznie chylą się ku końcowi, więc trzeba będzie jakoś załatać po nich dziurę. W planach mam kilka opowiadań, w tym jedno chyba będzie wymagać kompletnej modyfikacji, ale sobie z tym poradzę. Pomyślałam, że może pewnego dnia dodam po jednym rozdziale na wszystkie nowe blogi, które mam w planach i poprzez ankietę zdecydujecie, które Wam najbardziej odpowiada. Mi to w sumie jest obojętne, bo się na nie zawzięłam i chcę je napisać, a kolejność nie ma dla mnie kompletnie znaczenia.
   I pominę siatkarskie opowiadanie o Zbyszku i Picie, bo to na pewno będzie jak tylko skończę "Śmiech dziecka". Ale chciałabym pisać coś o piłkarzach, więc byście mi bardzo pomogły :) 
   A skoro zaczęłam wątek siatkarski... 
   Jadę do Spodka na Ligę Światową! 5 lipca, mecz z USA. Będzie gorąco! Już czuję tą niesamowitą atmosferę i nie mogę się doczekać meczu :) Ktoś z Was tam będzie? A może jedziecie na inne mecze? 
   No i temat znów zszedł na sport. To chyba już uzależnienie, bo chciałam coś dodać o futbolu. Liga Mistrzów zmierza się ku końcowi przed nami półfinały. I wiecie co? Pierwszy raz cieszę się, że w TV pokażą Borussię! :P Chyba nie muszę zdradzać powodu :P Hala Madrid! 
   Spadam!


Urodzinki

   Hejka!
   Piszę do Was dzisiaj, choć powinnam wczoraj. Albowiem właśnie wczoraj obchodziłam swoje drugie urodziny w blogosferze. Powiem Wam szczerze, że strasznie szybko to minęło. Do dziś pamiętam czasy, kiedy publikowałam swoje pierwsze opowiadanie "Niespodzianki życia". A kiedy dzisiaj do niego wracam mam ochotę zapaść się pod ziemię :) Było takie beznadziejne, że masakra! Chyba trochę się polepszyłam w pisaniu, jak myślicie?
   Trudno mi uwierzyć, że przez ten czas zdążyłam napisać i zakończyć aż 13 (!) opowiadań! A kolejne trzy niebawem się zakończą. Maszyna, nie człowiek haha :) Aczkolwiek ostatnio z weną to tak średnio mi idzie, bo odkąd zaczęłam pracę coraz mniej czasu i zapału mam do siedzenia przed kompem, ale staram się ze wszystkich sił. Być może widać moją niedołężność w kolejnych publikowanych rozdziałach, ale na razie nikt się nie skarżył, więc chyba wychodzi mi to całkiem nieźle.
   No tak, znów ta moja wrodzona skromność...
   Powiem Wam tak szczerze, że cholernie mocno cieszę się z tego, że zdecydowałam się na publikowanie moich wypocin. Początki były ciężkie, bo zawsze takie są, ale z czasem wszystko zaczęło się rozkręcać. A ja wkręciłam się w blogowy świat na maksa. Dzięki temu znalazłam w sieci kilka naprawdę fajnych osób, z którymi zawsze można pogadać, nie tylko o blogach, ale o prywatnym życiu również. Nie chcę nikogo wymieniać z imienia, ale dziewczyny na pewno wiedzą, że piszę o nich :)
   I choć trudno w to uwierzyć, ale niektóre z Was są ze mną od początku :)
   Ja najmilej wspominam blogi: "Euro Skandal", "Strzępy duszy" i "Cristiano i ja". Każde było inne, ale chyba były to najbardziej lubiane przez Was historie. No chyba że się mylę... :) Mieliście jakieś ulubione moje opowiadania?

   Wszystkim i każdej z osoba chciałabym w tym miejscu powiedzieć "wielkie dzięki" za odwiedziny, komentarze, rozmowy, sugestie, porady, krytykę i inspirację. Bez Was chyba nie dałabym rady, bo przecież lepiej się pisze z myślą, że ktoś czyta Twoje opowiadanie i z niecierpliwością wyczekuje kolejnego postu.
   Jesteście cudne!
   Dziękuję! <3

Tumblr

   Hejka!
   Co tam u Was słychować? Ja mam się już całkiem nieźle. Zeszły tydzień miałam potworny. Poniedziałek źle się zaczął, a za nim poszła reszta tygodnia, dlatego cieszę się, że mamy weekend. Praca cała mi w kość, więc dzisiaj odpoczywam i leniuchuję. No i wreszcie się wyspałam! :) Mam zamiar nadrobić zaległości na blogach, bo trochę mi się tego zebrało. Jak zwykle zresztą... Mam nadzieję, że już przywykłyście, że czytam Wasze opowiadania w soboty bądź niedziele.
   Właśnie sobie siedzę, słucham muzyki i przeglądam tumblr. Wiecie co to? Taki portal. Ja bardzo długo go nie znałam i nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi. Ale jak już go poznałam to się w nim zakochałam. Można znaleźć wiele przepięknych zdjęć z każdej dziedziny! Od kilku tygodni miałam zamiar założył własny profil, ale brakowało mi odwagi. I dziś to wreszcie zrobiłam. Chyba z nudów. Także jakby ktoś chciał mnie odwiedzić, zobaczyć, co mi w duszy gra, to serdecznie zapraszam:


   Nie wiem czy znajdziecie tam coś dla siebie. Postanowiłam, że posty będą dotyczyć mnie: tego co lubię, co mi się podoba, co kocham... Dlatego też najwięcej znajdziecie tam krajobrazów, trochę architektury, która jest moją cichą pasją, zdjęcia ulubionych sportowców, trochę mody, no i koty! Choć pewnie czasem będzie tak, że opublikuję coś, co w danej chwili mnie zainteresuje. 
   W ogóle sama nie wiem po co to założyłam... Teraz, jak o tym piszę, wydaje mi się to beznadziejnym pomysłem. Czasami mam jakieś odpały. Zobaczymy jak długo będę miała ten profil :P Jednak już teraz wiem, że tumblr uzależnia :)
   
   Następny raz pojawię się tutaj z notką w kwietniu, bo będę wtedy obchodzić swoją małą rocznicę :) Ehh... jak ten czas leci...

Paznokcie

   Hej!
   Dawno mnie tu nie było, więc postanowiłam się odezwać. Ostatnio wiele myślałam o tym blogu i stwierdziłam, że poza informacyjną, nie pełni on żadnej znaczącej funkcji. A przecież dzięki niemu możecie mnie lepiej poznać (o ile oczywiście macie na to ochotę). Wpisy tutaj przeważnie dotyczą moich opowiadań bądź meczy Realu Madryt, ale można to szybko zmienić. Mam zamiar dzielić z Wami moimi przemyśleniami, spostrzeżeniami, opowiedzieć o tym co lubię, a czego nie.
   Dlatego też dzisiejszy post będzie dotyczyć czynności - jakże błahej i nieznaczącej - ale którą lubię. A mianowicie malowania paznokci hehe :) Nie jestem w tym specjalistką, nie skończyłam żadnych kursów i nie chodzę do kosmetyczek. Jednak lubię sobie pokombinować. Zwłaszcza z kolorami. Obecnie moje paznokcie prezentują się tak:


   Trochę poszalałam z tymi żółciami i turkusami, bo do wiosny daleko, ale za oknem taka szarówka, że chociaż na paznokciach mam wesoło :P Kiedyś bawiłam się we wzroki, ślaczki, brokaciki... Obecnie brak mi na to czasu, ale może w niedalekiej przyszłości spróbuję do tego wrócić. Ostatnio kupiłam tzw. kawior i mam zamiar go użyć. A wygląda to tak:

Te czarne są boskie! 

No nie będę Was już zanudzać. I tak pewnie sobie pomyślicie o mnie, że jestem pusta jak studnia, skoro gadam o paznokciach :P Ale cóż... Jestem tylko kobietą i nie mogę przejść obok tego obojętnie. 
Na zakończenie kilka fajnych stylizacji, których nie będę w stanie zrobić, ale popatrzyć na ładne rzeczy zawsze jest miło :)






Vamos Madrid!

   Dobra. Sprawa jest poważna.
   Po pierwsze. Jakie Walentynki? Liga Mistrzów!
   Po drugie. Jaka Borussia? Real Madryt!
   Po trzecie... Mój stan psychiczny jest daleki od idealnego i powoli sięgam dnia, bo:


VAMOS MADRID!



Edit po meczu:

Maszyna, nie człowiek. Maszyna.

El Classico

   Co prawda mecz Realu i Barcelony dopiero w marcu (o ile nie trafią na siebie w Pucharze Króla), ale promocja tego meczu rozpoczyna się już teraz. Powstała - moim zdaniem - sympatyczna reklama :) Fajnie to wygląda.


No i jeszcze takie jedno sympatyczne zdjęcie :)


Liga Mistrzów w TV

   Idzie załamać ręce! Wiem, że zapewne nie chce Wam się słuchać moich wywodów, ale muszę to z siebie wyrzucić.
   Nasza kochana telewizja polska kupiła prawa do transmisji Ligi Mistrzów, tylko ciekawi mnie po co? Aby faworyzować jedną drużynę? Aby pokazywać najnudniejsze mecze? No to zakup jak najbardziej udany, tylko dlaczego mają na tym ucierpieć kibice innych drużyn?
   Moje zdenerwowanie wywołała decyzja TVP, która zdecydowała się na transmisję meczu 1/8 Ligi Mistrzów pomiędzy Borussią (tak, to znów ona) i Szachtarem oraz Barcelony i Milanu. Ten drugi jestem w stanie zrozumieć, bo grają dwie klasowe ekipy i mecz ten może przynieść wiele emocji. Ale Borussia i Szachtar?! Nic nie mam do tych drużyn, Dortmund nawet lubię (lecz nie z powodu Polaków), więc okay, ale ileż można?! Pokazali chyba wszystkie środkowe mecze Borussi w fazie grupowej - mimo iż wiele razy w tym samym czasie odbywały się o wiele ciekawsze mecze, i wcale nie mam tu na myśli Realu.
   Ja naprawdę jestem w stanie zrozumieć wiele, rozumiem, że rodacy, że polska Borussia itd. Ale nie, tego już zrozumieć się nie da. Bo jak można to pokazywać, kiedy równolegle toczy się mecz drużyn, które śmiało mogłyby zagrać przeciwko sobie w finale! Real - United to klasyk, który obejrzeć trzeba, a oni pokazują takie g...! DLACZEGO?
   Już mam dosyć słuchania o tych Piszczkach, Błaszczykowskich i Lewandowskich! Przez cały mecz będzie gadanina, gdzie to Lewy nie trafi w okienku transferowym, ile to wielkich klubów się o niego bije! Już nawet oglądanie Bundesligii z Dortmundem mnie nie bawi, bo komentarze są nie do zniesienia! A prawda jest taka, że Robert bez takich pomocników jak Reus, Gotze czy Gundogan zbyt wiele by się osiągnął, bo w reprezentacji tak nie błyszczy. Dlaczego? Ano dlatego, że brakuje mu takich świetnych kolegów.
   Jestem zbulwersowana i zdenerwowana. I Jose chyba też:


EDIT
Szczyt szczytów...

Nowy Rok

   Hejka! I jak tam Wasze samopoczucie po sylwestrowej nocy? Jak ją spędzaliście?
   Ja jak zwykle - jak to fajnie ujęła moja znajoma blogerka - zbojkotowałam Sylwestra. Zostałam w domu sama. Miałam w planach całonocne pisanie opowiadań bądź poczytanie jakieś książki. I wiecie, miałam o tym nie pisać, ale to była wyjątkowa noc (chyba dość niecodzienna), więc postanowiłam Wam to opowiedzieć. Nie martwicie się, nie będzie to długa historia.
   Mój dzień zaczął się standardowo - praca, ale tym razem do trzynastej, dzięki łasce prezesa. Pojechałam do babci na obiad, aby później wraz z ciocią odwiedzić prababcię w szpitalu. Wizyta nieco się przedłużyła i do domu wróciłam dopiero o osiemnastej. Byłam potwornie zmęczona, ale twardo się trzymałam, bo do północy daleko. Postanowiłam rozkoszować się pysznym winem i filmem Vinci na TVN. I jak pewnie się domyślacie, zmęczenie wzięło górę. Niewielka ilość alkoholu starczyła, abym o godzinie 23 odczuła potworne zmęczenie.
   Położyłam się z nadzieją, że głośne fajerwerki obudzą mnie o dwunastej. Nic z tych rzeczy. Obudziłam się już po północy, przez co - przespałam Nowy Rok! :)